piątek, 25 listopada 2011

Annapurna ABC

Caly dzien zbieralismy sie,by zaczac w koncu trekking po Himalajach. Ostatecznie dojechalismy do Birethanti (tam zaczynal sie nasz trekking) poznym wieczorem. Podroz byla calkiem zabawna :) Autobus spelania tutaj wiele funklcji, jest placem targowym- po drodze wsiadaly przekupy z owocami na sprzedaz, a kierowca czekal az wszyscy kupia czego potrzebuja:), jest kurierem- kierowca przekazuje wiadomosci miedzy wioskami, robi zaopatrzenie ludziom, a na samym koncu jest srodkiem transportu :) Pobilismy rekord i w 2,5h udalo nam sie auobusem przejechac 45km!!! W Birethanti czekala nas niemila niespodzianka...Okazalo sie,ze nie mamy wymaganych permitow na trekking i skasowli nas podwojnie! za wstep do rezerwatu Annapurny. Ostatecznie tam tez przenocowalismy. Kolejne dni spedzilismy na drapaniu sie do gory. Czulismy sie jak yo-yo: raz szlismy w gore kilometr, potem kilometr w dol i znowu w gore... Dopiero drugiego dnia sie przejasnilo i zobaczylismy gory. One tam naprawde byly za mgla! Widok gor dodal nam sil. Himalaje sa naprawde ogromne! Wszystkie formy terenu sa tutaj ogromne! Zrobilo to na nas niesamowite wrazenie. Wiedzielismy, ze te gory sa wysokie, ale ze az tak... Po drodze mijalismy wioski Gurungow (lokalna gorska ludnosc), uciekinierow z Tybetu i setki innych trekkerow. Troche nam sie nie podobalo, ze jako jedni z nielicznych zdecydowalismy sie sami niesc wlasne plecaki. Wiekszosc turystow wynajmuje sobie przewodnika i tragarzy, ktory odwalaja za nich cala "robote". Przerazal nas widok mlodych nepalskich chlopakow zasuwajacych w klapeczkach po sniegu  z mega wielkimi ladunkami. Kazdy z nich niosl po z 3-4 duze plecaki zwiazane razem. Alez oni maja krzepe! Do tego prawie nic po drodze nie jedli : na sniadanie Gurung Bread (cos jakby nalesnik), na obiad nic, a na kolacje ryz z curry. Porter niosacy plecaki kilku osob zarabia 7 dolarow dziennie!!!!! Razil nas brak odpowiedzialnosci osob wynajmujacych tragarzy. Nie patrzyli na wiek, sile, obuwie czy ubranie tragarza... brak slow...

Poznalismy tez zawodowego tragarza Sherpe (ludnosc mieszkajaca wysoko w gorach). Mimo bardzo mlodego wieku byl juz 5 razy na Everescie i po kilka razy na roznych innych siedmio- i osmiotysiecznikach. Troche nam poopowiadal :) Byl z polska wyprawa w 2007 na Everescie :) Niestety na jednej z wypraw strasil kawalek palca wskazujacego (odmrozenie w czasie montazu lin na duzych wysokosiach - musial na chwile zdjac puchowe rekawice do tych czynnosci). Sherpowie nie znaja pojecia choroby wysokosciowej :) Przynajmniej tak twierdzil nasz kolega Sherpa :)
Nas niestety w ABC Annapurny na 4130m.n.p.m. troche dotknela choroba wysokosciowa, ale objawila sie nie groznie. Nie mielismy bolow czy zawrotow glowy, nie tracilismy sil, ale nie moglismy w nocy zasnac. Przyspieszone tetno i plytki oddech znacznie to utrudnialy. Rano nam sie poprawilo bez wspomagania farmakologicznego:) kolejna noc- tym razem na 3000mnpm miniela juz bez sensacji.

Samo ABC czyli Annapurna Base Camp, czyli punkt startowy dla wypraw na Annapurne zrobil na nas niesamowite wrazenie. PRZEPIEKNIE!!! Annapurna South prezentuje sie lepiej od wierzcholka glownego.   Natomiast na nas najwieksze wrazenie zrobilo Machupuchare. Jest to swieta gora Nepalczykow, ktora zamieszkuja bogowie i na ktora nie wolno sie wspinac. Od lat rzad nie wydaje sie pozwolen wspinaczkowych. Jej gran ma cudowna linie!!! absolutnie fantastyczny ksztalt:)

Z racji szybkiego zdobycia ABC (3dni) postanowilismy skomplikowac sobie trase zejsciowa, pojsc dluzsza droga i zobaczyc jeszcze Dhaulagiri. W zejsciu towarzyszla nam kolezanka z Polski Patrycja. Zaczelo sie tez troche dziac... Tuz przed Grzegorzem- jakies 3m- Pan z Finlandii spadl ze szlaku uszkadzajac sobie glowe (podejrzewamy uraz zatoki czolowej).  Zostal przez nas opatrzony, zabezpieczony i ostatecznie polecial smiglowcem do szpitala. Niewiele pozniej znalezlismy na szlaku nieprzytomnego Nepalczyka!! Prawdopodobnie wykonczylo go wchodzenie pod gore z olbrzymim ladunkiem w palacym sloncu. Po ocuceniu, napojeniu i nakarmieniu dzwignal swoj pakunek dalej. Chielismy mu jakos pomoc..ale nikt z nas nie byl nawet w stanie tego dzwignac!!  Przykre, ze nikt z jego rodakow sie przy nim nie zatrzymal. Ludzie po prostu go mijali mimo, ze lezal na szlaku w palacym sloncu. Pan musial byc bardzo biedny, bo byl boso..

W wioskach w gorach spotkalismy wielu uciekinierow z Tybetu, osiedlili sie w Himalajach Nepalu. Bardzo mili ludzie :) Dbaja o swoje tradycje, kulture. Lamowie, czyli mnisi w tradycyjnych strojach chodza po wioskach odprawiajac modlitwy. Nepalczycy w gorach trudnia sie glownie rolnictwem, hodowla zwierzat, rekodzielem i coraz czesciej turystyka. Wbrew pozorom klimat jest bardzo sprzyjajacy. Na wysokosciach do 3000m.n.p.m. jest dzungla i calu rok nie ma sniegu. Jest permanentnie zielono. Mniej przyjemny moment to monsun, z ktorym zwiazane sa obfite opady deszczu i wiatr. Ale wegetacja jest za to wybitnie bujna. Takiej ilosci upraw ryzu, bambusow i gestej dzungli dotad nigdy nie widzielismy.

Drugiego dnia drogi powrotnej z ABC dotarlismy do Jhinu. Stamtad bylo zaledwie 20minut w dol do goracych zrodel. Nie bardzo chcialo nam sie wierzyc,ze woda rzeczywiscie bedzie goraca. Wieczory i poranki na 4000 i 3000m ppm nie naleza do upalnych. Na szczescie hot springs- czyli gorace zrodla okazaly sie faktycznie gorace:) co po 5dniach trekkingu i braku prysznica bylo wybawieniem dla naszych cial:)

Po trzech dniach "zejscia", bo bynajmniej nie oznacza to drogi w dol, dotarlismy do Gorepani- punktu widokowego na kolejny osmiotysiecznik Dhaulagiri. Stamtad ruszylismy na sam dol, czyli mielismy do pokonania 2000m przewyzszenia i niewiadomo ile kilometrow. W pewnym momencie Grzegorz wyczytal na mapie,ze czeka nas odcinek stromych schodow, w liczbie 3500 stopni!!! nie chcialo nam sie wierzyc...niestety okazalo sie byc to prawda :)

W koncu- po ok 11h trekkingu zeszlismy na sam dol do Birethanti, czyli punktu wyjscia.  Bylo juz ciemno, wiedzielismy ze nie ma szans na autobus powrotny do Pokhary. Chcielismy zlapac taxi- ale zadali bajonskich sum 5000rupii (bilet na autobus kosztowal 90). Umeczeni i zrezygnowani wdrapalismy sie na skarpe, zeby zlapac stopa. Wtedy z pomoca przyszla nam mieszkajaca przy ulicy rodzina nepalska, ktora powiedziala,ze za 10minut powinien byc nocny autobus. Tak tez sie stalo:) Niestety nie bylo juz miejsc siedzacych, wiec usiedlismy w przejsciu na plecakach. A czekala nas prawie 3h podroz po gorskich wertepach. Wytrzeslo nas niemilosiernie! Patrycja byla przerazona- mowila,ze autobus sie rozleci. Niestety miala racje. Najpierw panowie zaczeli podtrzymywa jakies kable, ktore sie urwaly. Potem z coraz wiekszym niepokojem dwoch Nepalczykow dogladalo w czasie jazdy kola, czy aby dalej jest na miejscu. Ostatecznie- na szczescie- juz na obrzezach Pokhary autobus padl...Dzieki szybkiej akcji nepalskich kierowcow- kilka minut pozniej zabral nas inny nadjezdzajacy autobus. To byl naprawde dluugi dzien :D

 Wejscie do dzungli. Bananowce.
 Rozbojnicy zadajacy slodyczy :)
 Zbiory ryzu.
 Tragarze.
 Gwiazda betlejemska.
 Banany na drzewie.
 Osiolki transportujace ladunki.
 Gorskie potoki.
 Misterny mosteczek.
 Jinu - typowa wioska Gurungow.
 Flagi z modlitwami.
 Osiolki :) Gdy sie je pogania ida, gdy tylko sie przestanie od razu staja w miejscu :) Leniuchy :)

 Zbiory ryzu.

 Tarasy ryzowe i wioski.
 Pierwszy widok gor. Chmury sie rozwiewaja.


 Jestesmy coraz wyzej. Coraz blizej slonca....

 W ABC Annapurny.







 Flagi modlitewne w miejscu pamieci tym, ktorych gora juz nie wypuscila...






 Niektorym to goraco... WTF?




 Wschod nad Machupuchare.
 Annapurna
 Czesc ich pamieci!


 Wejscie do ABC Annapurny.

 Leczenie odciskow i pecherzy.
 Machupuchare czyli rybi ogon to swieta gora Nepalczykow. Mieszkaja na niej bogowie.


 Osiolek ma sieste :)
 Dzungla.
 Piekna Tybetanka.


 W drodze zejsciowej z Patrycja.

 Rekodzielo tybetanskie. Cudenka!







 Paralotnie nad Pokhara.




 Everest. Napoj zdobywcow :)
 Stragany z owocami.


 Dzieci wesolo wybiegly ze szkoly... :)
 Gurung bread, czyli sniadanie na szlaku :)

 Gorace zrodla w gorach. Naturalne!

 Cytryna z drzewa, a nie ze sklepu :)
 Jeden z setek mostow.
 Zachod nad poludniowym wierzcholkiem Annapurny.