wtorek, 3 stycznia 2012

Koh Chang - rajska wyspa

Niestety wyspe zaczelismy zwiedzac od..miejscowego szpitala. Tuz przed przybyciem na miejsce, jeszcze na promie dostalam goraczki i wysypki, co moglo sugerowac denge. Przestraszylismy sie nie na zarty, mimo ze w ciagu godziny wszystkie objawy ustapily. Pojechalismy do szpitala, ktory okazal sie byc prywatna klinika, tak wiec najpierw musielismy opanowac szok :) Wszystko wygladalo bardzo luksusowo...zadne z nas nie widzialo do tej pory takiej kliniki :) Za wizyte nalezalo na samym wstepie uiscic oplate 400zl!! Pan doktor zgodnie z moimi oczekiwaniami zaordynowal badania krwi. Po godzinie okazalo sie, ze jestem zupelnie zdrowa i nie mam ani dengi ani malarii. Niestety w tym samym czasie nasz rachunek urosl do 1000zl!!! Na szczescie nasze ubezpieczenie to pokrylo.

Wracajac do wyspy..bylo jak w raju: piekne plaze, blekitna, ciepla woda, palmy kokosowe, bananowce i ogolny klimat blogosci :) Pierwszego dnia zauwazylismy dziwne, szybko biegajace po piasku pajaki. Po blizszym przyjrzeniu sie, okazalo sie, ze to nie pajaki a male krabiki :) Mieszkaly w dziurkach w piasku :) Woda w morzu byla tak przejrzysta, ze udalo nam sie (przez zwykle okularki plywackie) wypatrzec rowniez duzego kraba. Widzielismy rafe koralowa, mnostwo rybek, kalmara i inne stwory.
Niewatpliwie najwieksza dla nas atrakcja na wyspie, byly dwa sloniki. Dwuletnie "malenstwa" wazyly pewnie po pol tony kazdy:) Mieszkaly w zagrodzie niedaleko glownej ulicy, wiec czesto chodzilismy je ogladac. W przeciwienstwie do sloni w Nepalu, ktore byly notorycznie klute za uszami, te nie byly bite. Opiekowalo sie nimi dwoch Tajow, ktorzy musieli spedzac z nimi duzo czasu, bo maluchy znaly wiele sztuczek :) i byly zadbane. Najbardziej zadziwilo nas, ze umialy udawac kulawe, na komende zaczynaly kustykac. To takie nienaturalne, ze zwierzeta zostaly nauczone czegos podobnego! Znaly tez krok defiladowy. Nas jednak najbardziej urzekly podczas kapieli w morzu. Widac bylo, jaka frajde im to sprawia. Bawily sie, wlazily jeden na drugiego i nurkowaly, co dla nas bylo numerem jeden. Powiedzenie "jak slon w skladzie porcelany" nie wzielo sie z powietrza. Sloniki sa uroczymi niezdarami :D a kiedy z gracja nurkowaly myslaly chyba,ze wcale ich nie widac :D (patrz zdjecia).

Po kilku leniwych dniach,  spakowalismy plecaki i udalismy sie w kierunku Kambodzy.

Rajskie plaze. 
Ciepla woda 24h/d :)

Nurkowanie, kajaki, trekking po gorkach, snorkeling, lowienie ryb, tajski boks. W zasadzie mozna robic wszystko.
Czulismy sie jak w reklamie Bounty :)


Dupeczki :)
Wycieczka na plaze.


 Slonie w wodzie sa zwinne jak nigdy. Potrafia plywac a jak nurkuja to ich "w ogole" nie widac :)



 Z innych zwierzakow to jeszcze stada krabikow biegaly po plazy.

  Na plazy zbilismy niezle kokosy!
Upal nas bardzo meczyl...




 Nowy Rok!!!
Niech zyje krol! Wspominany wczesniej oltarzyk z podobizna  krola.


poniedziałek, 2 stycznia 2012

Myanmar / Birma czesc 2/2

Wigilia w Mandalay miala w sobie cos magicznego..z dala od dekoracji swiatecznych,ktorych tu po prostu w ogole nie bylo, z dala od piosenek swiatecznych, ktorych pewnie tam w Polsce mieliscie juz dosc:) Nastroj tworzyly: bialy recznik w roli odswietnego obrusa, biale swieczki kupione w supermarkecie i magnes na lodowke w ksztalcie choinki:) Takiego postu przed wigilijna kolacja to chyba jeszcze nigdy nie mielismy:) W dodatku nalezalo jeszcze wymyslic birmanskie dania wigilijne,ktore dalibysmy rade zjesc.. Po raz kolejny wybor padl na rybe- tym razem obylo sie bez przygod, choc jedlismy ja z dusza na ramieniu:) Z innych dan mielismy grillowana kukurydze-danie wigilijne moze niezbyt popularne;) ale u nas w charakterze dania ratunkowego-gdyby sie okazalo,ze nic innego nie da sie zjesc. Na ryz zawsze mozna liczyc-nawet w Birmie byl dobry:)do tego gotowane warzywa i chapati- indyjskie podplomyki, ktorymi sie lamalismy skladajac zyczenia. W roli tradycyjnego kompotu z suszu wystepowala puszka Coca- Coli:)- napoju ekskluzywnego, trudno dostepnego i drogiego (1,5l za 8zl). Sami spiewalismy koledy..i szybko sie okazalo,ze w wiekszosci pamietalismy tylko pierwsze zwrotki. Moja S.P. Babcia miala racje, zeby spiewac samemu nie ogladajac sie na telewizyjne wykonania. Byl tez Sw. Mikolaj- zostawil nam opakowanie czekoladek pod choinka:) Po uroczystej kolacji udalismy sie na ciemne ulice w poszukiwaniu kosciola katolickiego, ktory wedle mapy gdzies mial byc. Jakaz byla nasza radosc, gdy udalo nam sie go znalezc :D A tam wszystko tak, jak byc powinno tj. zlobek a w nim Dzieciatko, Maryja i Jozef, pastuszkowie i palmy zamiast choinek :) Zostalismy na pasterce. Ktos wskazal nam miejsce siedzace tuz przed oltarzem- byl to organista jak sie pozniej okazalo. Nagle zaczelo sie: tlum ryknal z calej sily :D wszyscy spiewali tak glosno, jak sie tylko da! Tak,zeby chyba sam Bog w niebie uslyszal :) Bylo kilka koled po angielsku, i wstawki angielskie w kazaniu (to chyba z dedykacja dla nas). Bylo nam bardzo milo z  tego powodu bo moglismy tez cos dzieki temu zrozumiec. Z birmanskim idzie nam nadal slabo :P Kilka koled bylo nawet po lacinie i pewnie bylismy jedynymi osobami w kosciele smiejacymi sie z "Peter noster" zamiast " Pater noster" :D

Nastepny dzien rozpoczelismy od spotkania z ksiedzem. Niestety rozmowa sie nie za bardzo kleila,bo my probowalismy sie czegos dowiedziec o sytuacji ludzi w Birmie, a ksiadz byl tak zestresowany, ze udzielal samych zdawkowych odpowiedzi. W sumie moze trudno mu sie dziwic..w koncu widzial nas po raz pierwszy.

Ktoregos wieczoru wybralismy sie na zakazane przez rzad przedstawienie Mustache Brothers. Jest to trzech braci, ktorzy odsiedzieli po 7  lat w wiezieniu za robienie zartow z panujacej wladzy.  Przyszlismy na miejsce o umowionej godzinie,  wtedy ktos zaprowadzil nas do starego garazu, gdzie owe przedstawienia sie odbywaly. Mimo, ze zadbano o stworzenie konspiracyjnej atmosfery to jednak tresc przedstawienia byla... zupelnie inna niz sie spodziewalismy.  Byly tance, neutralne zarciki... nic antyrzadowego.

Jezeli chodzi o podrozowanie po Birmie to jest kilka sposobow. Mozna jechac pociagiem za astronomiczne kwoty. Za te pieniadze mozna by leciec z Warszawy na ksiezyc i z powrotem :) Inna opcja sa lodzie, ale te sa i bardzo drogie i bardzo wolne. Ostatnia opcja, malo wygodna i najmniej droga sa autobusy. Autobusy bardziej pelnia funkcje TIRow niz przewozu osob. Ludzi wozi sie tu jakby przy okazji. Caly luk bagazowy i polowa foteli wewnatrz sa zawalone jakimis worami i paczkami z towarami do transportu. Birmanczycy sa jednak na tyle spolegliwi i nie potrafia sie sprzeciwic, ze zupelnie nic im to nie przeszkadzalo. Ciekawe jest to, ze w Birmie maja platne autostrady. Sa po 2 pasy w kazda strone, ale zupelnie puste... nie ma praktycznie samochodow. Na calej trasie byly tylko 2 miejsca gdzie mozna bylo sie zatrzymac. W jednym z miejsc Karol chcial kupic cos do jedzenia i zapytal jaki to smak. W odpowiedzi uslyszal "400",  byl tez smak "500" :)

Przygotowania do przezycia w Birmie :) Zestaw awaryjnego jedzenia: banany, szproty, tajskie zupki chinskie, sardynki, lichee, chipsy, rum i cola. Dodatkowo kadzidelka, zeby zapach w pokojach byl przyjemniejszy :)
 Durian - krol owocow. Naszym zdaniem smak cebuli o konsystencji surowego miesa...
 Klejacy ryz na slodko.
 Lokalne przysmaki :/

 Zgadnijcie co to?
 Nerki, serca, penisy, jelita, plucka, uszy, ryje i inne przysmaczki :/ Cieszcie sie, ze nie da sie zalaczyc do bloga zapachow.
Suszenie jelit.....
 Wszystkie stoliki i krzesla sa tu chyba z Disneylandu :)
Uliczny sklep miesny.
 Frutti di mare :)

 Warzywniak :)

 ...
 Za to banany byly pycha. Bardzo slodkie :)

  Koniki polne na wage. Smazone w glebokim tluszczu. Tego NIE probowalismy...
Sprawca zamieszania.
 Ofiara z oscia w gardle.
 Publiczny wodopoj - kubeczek na sznurku to dobro wspolne :) Ciekawe czy zainspirowali sie "Misiem" :)
 Wodopoj w wersji grupowej.
 Sule Paya - jedna z wielu tysiecy swiatyn buddyjskich w okolicy.


 
 

 Shwedagon Pagoda - kolejna swiatynia, ta byla ogromna, porownywalna rozmiarem do Jasnej Gory.


Na kazdym budynku byl jezyk z anten. Dlaczego...po co te anteny... nie wiemy.
 Jedna z glownych ulic w Yangoonie (stolicy).
W Mandalay byl palac otoczony kilkunastometrowej szerokosci mokra fosa. Teren zajety przez wojsko i osiedla mieszkalne dla ich rodzin. Wjazd tylko przez strzezona brame, zakaz fotografowania i tablice nie pozwalajace o tym zapomniec....

  Palac krolewski.


 Stan drog w Myanmar. Wyglada jak po trzesieniu ziemi.
  Naprawa i skup/sprzedaz maszyn do szycia.

Port.
 Pilka siatkowa rozgrywana nogami.... Szacun!
 Tradycyjne malunki na twarzach.
 VICTORIA!
 Moustache Brother w tradycyjnej spodniczce - longyi.
 Partyjka w szachy.

 Twarze birmanskie.



 Partyjka w warcaby kapslami :)
 Zycie mnicha...

 Transport publiczny nie nalezal do ekskluzywnych.
  Siesta...

 W Azji napoje pije sie z torebek, a nie z kubkow.
 Obywatelu! Rzad dba o Twoja kondycje! Cwicz!
Stol wigilijny :)

 Szopka w kosciele katolickim.