piątek, 20 stycznia 2012

Trzy lata w podrozy...

Zgodnie z wczesniejszymi zalozeniami nastepnym krajem przez nas odwiedzonym jest Wietnam. Pierwsze wrazenie... znowu przygody na granicy i proby wymuszenia lapowek. Po negocjacjach, nasz team musial zaplacic 1 USD :) Nawet reszte wydali :P Przygraniczna mafia taksowkowa jak zwykle nie dala o sobie zapomniec.

Ostatecznie udalo nam sie dojechac do Saigonu czyli dawnej stolicy poludniowego Wietnamu. Miasto obecnie nazywa sie Ho Chi Minh. W miescie....straszny Saigon! :D Tak gestego potoku skuterkow, motorkow i taksowek nie bylo jeszcze nigdzie. Zeby przejsc przez ulice nalezy skumulowac odpowiednio duza ilosc slepej furii i z pogarda dla smierci naprzec. Skuterki na olbrzymich skrzyzowaniach wygladaja jak chaotyczne mysli w mozgu kobiety. Kazdy jedzie swoja sciezka, skuterki jada z kazdej  strony i w kazda strone. Wszystkie skrzyzowania sa "bardzo" kolizyjne. Strumienie motorkow przenikaja sie, zlewaja w potoki, by chwile potem rozplynac sie w rozne strony. Bylismy nawet swiadkami uwiezienia na pasach ok 20-osobowej grupy przechodniow!!! Pojazdy jechaly ze wszystkich stron- ludzie bali sie ruszyc, przecieralismy oczy ze zdumienia. Totalny Saigon! To bylo nasze pierwsze spostrzezenie, z innych ku naszej uciesze okazalo sie,ze wszedzie da sie kupic normalne jedzenie! W koncu znowu mozemy zaczac jesc :)

Wietnam jest bardzo rozwinietym krajem, zupelnie odleglym od naszych wyobrazen. Tutejszy komunizm to chyba jakas kapitalistyczna odmiana. Widac, ze ludzie prowadza prywatne biznesy, bogaca sie a Wietnam bierze udzial w miedzynarodowym zyciu gospodarczym.

W Wietnamie na kazdym kroku sa muzea przypominajace o wojnie amerykansko-wietnamskiej. Trwala ona az 17 lat (1958-1975). To byla wojna o wplywy. Zwazywszy, ze Wietnam ma bardzo dluga linie brzegowa byl istotnym punktem strategicznym. Polnocny Wietnam byl wspierany przez kraje komunistyczne jak Chiny czy ZSRR. Poludniowy Wietnam pozostawal pod wplywem USA. Wietnamczycy z polnocy (komunisci) mimo, ze bardzo prosto uzbrojeni nigdy nie zostali pokonani. To byla niezwykle okrutna wojna, poniewaz zrzucano bomby chemiczne np. fosforowe czy z napalmu. Ludnosc cywilna cierpiala bardzo, doprowadzono do katastrofy ekologicznej. Stosowano takze srodek o nazwie "agent orange" uszkodzajacy genotyp, czego skutkiem bylo i jest wiele narodzin dzieci z powaznymi wadami wrodzonymi. Skutki identyczne jak napromieniowania radioaktywnego...

Wietnamczycy natomiast minowali dzungle (przerabiajac amerykanskie bomby - niewypaly).  Budowali potezne ilosci okrutnych  pulapek w dzungli, oraz.... zbudowali podziemne miasto. Miasto to siec tuneli. W okolicy wsi Cu Chi jest kilkaset kilometrow tuneli pod ziemia. Tunele sa rozlokowane na 3 poziomach. Bomby zrzucane z samolotow powodowaly zawalenie tylko pierwszego poziomu. Najglebsze kanaly sa 10m pod ziemia. Kanaly byly na tyle male, ze tylko mali Wietnamczycy sie w nie miescili, Amerykanie nie dawali rady sie przecisnac. W kanalach byly tez pulapki i zabezpieczenia na wypadek gdyby Amerykanie np. chcieli zagazowac kanaly. W podziemnym miescie byla baza Viet Congu, szpital, kuchnia, czesci mieszkalne, fabryka uzbrojenia itp. Calosc zaopatrzona  w system wentylacyjny i odplyw deszczowki. Sekretem sukcesu tunelow bylo podloze- bardzo twarda gleba gdy jest sucho i miekka gdy mokra. Pozwolalo to na szybkie wybudowanie systemu tuneli w krotkim czasie. Tunele nigdy (podobno) sie nie zawalaly.

W Saigonie niestety czekaly nas przykre niespodzianki zwiazane z chinskim (i wietnamskim) Nowym Rokiem. Po pierwsze Chinczycy odmowili nam wizy! Polska ewidentnie podpadla i zastanawiamy sie,czy chodzi o wizyte Dalajlamy i wsparcie Tybetu? :P Do wizy wymagali zaproszenia od przyjaciela z Chin, zaswiadcznia z zakladu pracy w Wietnamie itp.... Generalnie nawet nie udalo nam sie zlozyc dokumentow o wize. Niestety wymusilo to zmiane naszych planow. Tylko co dalej??

Dalej probowalismy zwiedzic Wietnam i poleciec do Hong Kongu. Niestety wszelkie bilety autobusowe czy kolejowe sa wyprzedane do konca miesiaca, a tym ktore sa jeszcze dostepne, cena wzrosla 3-4 krotnie. Na chwile obecna Wietnam jest kompletnie sparalizowany jesli chodzi o transport. Az strach pomyslec, co sie w Chinach musi dziac... :)

Wizja kolejnych dni aresztu domowego w Sajgonie zbyt nas przytlaczala, wiec zaczelismy mocno kombinowc, jak sie stamtad jednak wydostac... Ostatecznie kupilismy w mega turbo extra promocji:) bilety na dzis wieczor do Singapuru. Tam zdecydujemy co dalej, moze Borneo, Bali,  Indonezja.... :)    

To juz  trzeci Nowy Rok w naszej podrozy....

Na koniec jeszcze kilka ciekawostek z Wietnamu:

- nie dziala Facebook, w ogole, strona jest zablokowana

- za wszystko placi sie w tysiacach, czy milionach VND przydalaby sie denominacja :)

- w zadnm banku czu kantorze nie mozna wymienic pieniedzy z powrotem na dolary. Pomylilo nam sie i wzielismy za duzo kasy z bankomatu i potem biegalismy z grubymi milionami po miescie usilujac jakos je wymienic. Mozna to bylo zrobic tylko w biurze podrozy, czyli na czarnym rynku..

- salony masazu i kluby karaoke to nic innego, jak burdele..sami nawet mieszkalismy nad takim miejscem jak sie pozniej okazalo..

- biali panowie i Wietnamki, zupelnie jak w Tajlandii..Ostatniego dnia bylismy swiadkiem pewnej sytuacji, ktora nam nie pozostawia zludzen. Siedzielismy w kawiarence, kiedy przyszly dwie Wietnamki- matka z corka. Dziewczyna ok 18-20 lat odstrojona jak...bluzka z dekoltem do pasa, czerwone buty na obcasach, mocny makijaz, blyszczace spinki we wlosach..z kolei matka byla ubrana normalnie a na nogach miala klapki. Po jakims czasie przyszedl "mily starszy pan" bialy oczywiscie. Znal sie juz z matka, ta przedstawila mu dziewczyne...zamowil im lody i napoje... a my na szczescie wyszlismy...

Rzeka skuterkow.



Wietnamski market.


Tunele Cu Chi  - pozostalosc wojny amerykansko-wietnamskiej.

Pulapka.
"Kfiatek do lufy wetknal im ktos..."

Ale weze :)




Wewnatrz tunelu.
Wyrabianie papieru ryzowego.
Drzewo z jack frutami.
Pokoje z oknem sa drozsze. Tym razem widok z okna zaparl nam dech :)
Z okazji nowego roku kwiaty byly sprzedawane na kazdym rogu.










środa, 18 stycznia 2012

Senne Kep


Kep to kurort na wybrzezu Kambodzy, ktory czasy swietnosci juz dawno ma za soba. Wszedzie panowala cisza, ulice byly puste, tylko od czasu do czasu ktos przemknal na skuterku. Razem z nami byla tylko garstka turystow i niewiele wiecej mieszkancow. Nawet wody oceanu staraly sie nie zwracac na siebie uwagi. Bylismy jedynymi goscmi w naszym- wcale niemalym- hostelu. W nocy do snu usypialy nas cykady- mila odmiana po tych glosnych miastach. Krotko po przyjezdzie zapytalismy trzech mlodych Anglikow, czy wiedza gdzie jest sklep. Zaczeli sie zalic, ze to jakies dziwne miejsce,ze sklepu tu nie ma ani  bankomatu ani w ogole nie ma co robic. Zrobilo nam sie ich naprawde zal, bo faktycznie nie bylo pubow z glosna muzyka, lejacych sie strumieniami alkoholi czy polnagich panienek czekajacych na sygnal.  Nam sie podobalo :) Moze nie bylo sklepu, ale byl za to market krabow, gdzie mozna bylo kupic swieze tj. jeszcze zyjace kraby czy inne owoce morza. Lodzie podplywaly do nabrzeza i niczym na polkach w sklepie, zostawialy w wodzie skrzynki z krabami. Bardzo nam sie taki klimat podobal. Postanowilismy sprobowac swoich sil w tej nierownej walce i zamowilismy na kolacje talerz krabow. Polecamy na pierwsza randke- przez ponad godzine oboje mielismy zajete obie rece i caly czas cos w buzi, wiec nawet nie bylo jak rozmawiac :) Kraby smakuja zupelnie tak samo, jak paluszki krabowe surimi, z ta roznica, ze jest z nimi strasznie duzo roboty. Nasze kraby podano w sosie ze swiezego, zielonego pieprzu. Ponoc to slynny na caly swiat  pieprz z Kampotu (jest to miasteczko 30km stad). Rzeczywiscie pieprz wyborny- zalowalismy, ze nie mozemy takiego swiezego zabrac do domu. Nastepnego dnia wybralismy sie na wycieczke. Bylismy na polach soli, gdzie slonce odparowuje morska wode pozostawiajac sol. Khmerzy pompuja wode na pola prosto z oceanu. Tydzien czasu zajmuje osuszenie wody i mozna zbierac sol. Niezwykle pomyslowe- bylismy naprawde pod wrazeniem. Nastepnie udalismy sie na plantacje tego wspanialego pieprzu :) Szkoda, ze nie dalo sie calego krzaczka zabrac do domu, bo tamten sos z calymi lodyzkami byl wysmienity. Potem pojechalismy zwiedzic jaskinie, gdzie prawie w kazdym miejscu pod ziemia ustawione byly posazki Buddy. To byl nasz ostatni przystanek w Kambodzy- nastepnie pojechalismy na granice wietnamska.

Na drogach strasznie sie kurzy...
 ...mimo, ze samochodow jest  niewiele.
 Mango prosto z drzewa.

 Azjatycka wersja autobusu - napedzana motocyklem :)
Krajobraz w zasadzie wszedzie byl taki sam. Bezkresne pola.
Zwiedzanie jaskin - wejscie.

 liany :)
 
 I znowu w drodze.

 "Hellooooooooooooooooo!!!!!!!"

 Czas plynie powoli.
 Kep to pokolonialne miasteczko i widac to na kazdym kroku. Kolejna opuszczona willa.
 Market krabowy.
 Osmiorniczka.


 Kalmary pieczone na patyku,
 Do tego swiezy pieprz.
 Kosz krabow.

 Mozna bylo kupic owoce morza i poprosic od razu o ugotowanie (na weglowym palenisku).

 Zacumowane kosze krabow - gwarancja swiezosci :)

Do tego kokos urwany prosto z drzewa.
 W Kambodzy trzeba bardzo uwazac na weze! :)
 Wtedy myslelismy, ze to tylko w dzungli ... ze nie ma sie czego obawiac. Kilka godzin pozniej spotkalismy na asfalcie takiego osobnika.
 I znowu te krewetki... Kazdy posilek taki sam :P




 

 Zbiory soli morskiej.




 Pieprz z Kampotu - plantacja.