Pora deszczowa w Indonezji ma to do siebie, ze jest straszliwie goraco- temperatury dochodza do 40 stopni i codziennie pada. Z Padang na Sumatrze polecielismy do Yogyakarty na Javie. Nasz wybor padl na to wlasnie miejsce, poniewaz w okolicy znajduje sie jeden z najgrozniejszych wulkanow swiata- Merapi. Ostatni raz wybuchl w grudniu 2010 zabijajac ok 60 osob, mimo ogloszonej ewakuacji. Wulkan jest aktywny od zawsze. Maly Ksiaze zawsze powtarzal, ze nalezy regularnie czyscic wulkany:) bo inaczej beda przysparzac problemow. Najwyrazniej Indonezyjczycy tego nie robia, dlatego postanowilismy przyjsc im z pomoca i przeczyscic wulkan:) Gora ma 2911 m.n.p.m. i w ciagu dnia jest spowita chmurami. Przewodnik Lonely Planet doradza zachowanie niezwyklej ostroznosci, dlatego zdecydowalismy sie na zorganizowane wejscie z przewodnikiem. Do wioski Selo- skad zaczyna sie marsz przyjechalismy noca. Plan byl taki, zeby osiagnac szczyt o wschodzie slonca, czyli ok 5.30. Domyslalismy sie, ze chodzilo o bardzo wysokie temperatury w ciagu dnia. Cala droge do Selo padal deszcz. Modlilismy sie, zeby przestal, bo slyszelismy, ze po deszczu nie jest tam bezpiecznie. O 23 dotarlismy do obskurnego hosteliku, skad o 1 w nocy mielismy wyruszyc w gore. Coz bylo robic? polozylismy sie spac na kanapach. Jakaz byla nasza radosc, gdy okazalo sie, ze przestalo padac. Jak to w gorach bywa, radosc ta nie trwala dlugo- moze z pol godziny. Deszcz nasilal sie coraz bardziej, grzmialo, blyskalo sie, wial wiatr- zaczynalo robic sie zimno. Spotkalismy druga grupe a przewodnicy zaczeli narade, czy ze wzgledu na burze nie zawrocic. O 4 rano, po nienajprzyjemniejszym podchodzeniu w deszczu bardzo stroma sciezka pelna luznych kamieni, dotarlismy do miejsca, skad rzekomo mielismy ogladac wschod slonca. Rzekomo- bo mgly skutecznie ograniczaly widocznosc do ok5 metrow. Zostalo poltorej godziny. Nadal padalo a przewodnicy zaczeli ukladac sie do snu. Wszyscy bylismy przemoczeni, zrobilo sie przerazliwie zimno. Nie moglismy uwierzyc, ze w takich warunkach chca spac na ziemii. We dwoje przez caly ten czas probowalismy sie rozgrzac podskakujac i ruszajac non stop. Caly ten postoj zdawal sie nie miec najmniejszego sensu. Bylismy zli. Poltorej godziny pozniej nadal nic nie bylo widac. Przewodnicy przespali sie i chcieli schodzic. Grzegorz zauwazyl zarys sasiedniej gory i namowilismy naszego przewodnika, by jeszcze sprobowac pojsc wyzej. Z nadzieja na przejasnienie poszlismy. Po ok 40 minutach dotarlismy na gran, skad mialo byc widac kopule szczytowa wulkanu, ktora jest zamknieta dla turystow. Niestety nic nie bylo widac! Na grani, jak to na grani bylo przerazliwie zimno. Deszcz zacinal bezlitosnie. Wialo mocno. Mgly nie podnosily sie. Zaczelismy schodzic..i po 20 minutach nagle zdarzyl sie cud:) Mgly podniosly sie odslaniajac z jednej strony surowa scenerie okolic krateru a z drugiej cudownie zielone zbocza wulkanu. Postanowilismy raz jeszcze wdrapac sie na gran. Ten cud nie obejmowal deszczu i wiatru:) te nadal bezlitosnie nami poniewieraly. Z krateru wydobywal sie dym, wulkan budzi respekt. Wyglada naprawde groznie. O 9 rano calkowicie przemoczeni wrocilismy do naszego paskudnego hosteliku. To byla dluuga noc..i mokra bardzo :)
Jogjakarta sama w sobie nie urzekla nas. Ot..kurort pelen turystow i ulicznych sklepikarzy. Jedzenie nadal stanowilo problem. Dla zobrazowania sytuacji- Karolek zamowil raz gotowane warzywa z kurczakiem. Mozecie wyobrazic sobie jej mine, gdy miedzy marchewkami a kapusta znalazla kawalki komor serca!! watrobe!! i inne elementy anatomii... Sprawe pozostawiamy bez komentarza. Niestety nie udal sie rowniez powrot do koronnego dania "ratunkowego", czyli gotowanej kukurydzy. Miejscowi zamiast kukurydzy cukrowej jedza..pastewna...
Postanowilismy pojechac pociagim do Jakarty. Chcielismy jeszcze zobaczyc wyspe z okien pociagu. Niestety okazalo sie, ze jest tylko nocny pociag, ktory wyrusza o 18.30 by po 10h, przed 4 rano, dotrzec na miejsce. Nie podejrzewajac niczego kupilismy bilety i wsiedlismy do pociagu. Bylo bardzo goraco- otworzylismy okno. Minelo moze z pol godziny, gdy tuz za nami dwoch panow zapalilo papierosa w wagonie dla niepalacych. Grzegorz zwrocil im grzecznie uwage, co spotkalo sie z agresja slowna ze strony tych panow. Grzegorz poszedl po konduktora. Wywiazala sie dosc dluga, nieprzyjemna rozmowa po indonezyjsku. Na koniec konduktor przeprosil nas i zapytal, czy chcemy zmienic miejsca. Z checia przystalismy na te propozycje. Zaprowadzil nas na drugi koniec pociagu, do przedzialu gdzie bylo mniej ludzi. Dostalismy podwojne miejscowki! Przez przedzialy co chwile przechodzily tlumy sprzedawcow z kawa, jedzeniem, orzeszkami itd. Zdziwilo nas troche, ze juz o 20 prawie wszyscy pasazerowie spali. Podszedl do nas koles z obslugi zapytac, czy wszystko w porzadku. Przedstawil sie, pytal skad i dokad jedziemy, pokazujac na torbe z aparatem poprosil, by pokazac mu zdjecia z wulkanu :O Grzegorz przytomnie sklamal, ze nie mamy zadnych zdjec. Odchodzac powiedzial, ze jestesmy bezpieczni i spokojnie mozemy spac. Wydalo nam sie to cokolwiek dziwne. Kupilismy sobie po kawie. Pol godziny pozniej Grzes zaczal narzekac, ze straszliwie chce mu sie spac. Nasza uwage zwrocilo tez, ze co chwila ktos przechodzil przez wagon. Grzegorz zauwazyl, jak jeden z facetow przechodzac kolo nas schowal pod bluze tableta. Jeszcze chwila obserwacji i juz wiedzielismy, co sie dzieje. Dziwilo nas, ze wszyscy spia tak mocno. Nagle dotarlo do nas, ze ci wszyscy sprzedawcy moga sprzedawac srodki nasenne w jedzeniu i piciu. Grzegorzowi zamykaly sie oczy. Przenieslismy sie na korytarz, gdzie wialo od otwartych drzwi. To nas otrzezwilo. Byla 22 czy 23- do konca jeszcze wiele godzin. Zaczela sie burza. Zlodziei bylo z 15-20 osob. Widzielismy jak nachylaja sie nad ludzmi, jak dosiadaja sie do spiacych. Niepokoila nas ich pewnosc siebie. Zupelnie nie przejmowali sie nami, jakbysmy nie wiedzieli co robia. Czas dluzyl sie niemilosiernie. Wydawalo sie, ze i czesc obslugi jest w to zamieszana. Balismy sie. Nie wiedzielismy co zrobic. Moglismy wysiasc na najblizszej stacji, lecz gdy ja zobaczylismy zrezygnowalismy. Nie bylo tam zywego ducha. Moglismy jechac do konca nie spiac w ogole i pilnowac sie. Ostatecznie moglismy zamknac sie z bagazami w toalecie. Wybralismy opcje numer 2. Do samej Jakarty stalismy oboje w drzwiach na korytarzu, bezsilnie patrzac jak bandziory okradaja caly pociag. Widzielismy 3 gosci niosacych 5 plecakow. Ktos pociagnal za hamulec, pociag zwolnil. Widzielismy jak wyskakuja z pociagu z tymi plecakami. Jako jedyna para bialasow na pewno bylismy dla nich glownym celem. Zaczelismy sie zastanawiac, czy nie zechca zajac sie nami na dworcu w Jakarcie. Przepakowalismy aparat do duzego plecaka, zostawiajac pusta torbe. Przepakowalismy dokumenty i pieniadze, zostawiajac na wierzchu puste portfele. Nad ranem, gdy ludzie zaczeli sie budzic czesc sie zorientowala, ze zostala okradziona. Czesc pewnie zorientowala sie duzo pozniej. Strasznie przykre to bylo. Nasza bezsilnosc nas dobijala. Bezpiecznie wydostalismy sie ze stacji i odmawiajac mafii taksowkowej, autobusem udalismy sie do zony turystycznej
To byla kolejna baardzo dluga noc. Nie bylo ani zimno ani mokro, ale za to bylo strasznie.
Entuzjazm bije z twarzy :)
Niczym dzieci we mgle...
Przeblyski gor.
Tam jest! Tam! Widzialem dymiacy szczyt!
Dwa zdjecia zrobione w odstepie 1 minuty....
Morze chmur po horyzont.
Zblizamy sie pod kopule szczytowa...
Plateau z widokiem na krater... Przez mgle nic nie widzielismy.
Przepraszam. A na wulkan to ktoredy?
Oto on! Merapi - dymiacy szczyt. Mgla miesza sie z dymem, ale widac bylo skad dym sie wydobywa...
Widok na krater.
Zielone zbocza na bazie popiolu wulkanicznego.
Jogjakarta sama w sobie nie urzekla nas. Ot..kurort pelen turystow i ulicznych sklepikarzy. Jedzenie nadal stanowilo problem. Dla zobrazowania sytuacji- Karolek zamowil raz gotowane warzywa z kurczakiem. Mozecie wyobrazic sobie jej mine, gdy miedzy marchewkami a kapusta znalazla kawalki komor serca!! watrobe!! i inne elementy anatomii... Sprawe pozostawiamy bez komentarza. Niestety nie udal sie rowniez powrot do koronnego dania "ratunkowego", czyli gotowanej kukurydzy. Miejscowi zamiast kukurydzy cukrowej jedza..pastewna...
Postanowilismy pojechac pociagim do Jakarty. Chcielismy jeszcze zobaczyc wyspe z okien pociagu. Niestety okazalo sie, ze jest tylko nocny pociag, ktory wyrusza o 18.30 by po 10h, przed 4 rano, dotrzec na miejsce. Nie podejrzewajac niczego kupilismy bilety i wsiedlismy do pociagu. Bylo bardzo goraco- otworzylismy okno. Minelo moze z pol godziny, gdy tuz za nami dwoch panow zapalilo papierosa w wagonie dla niepalacych. Grzegorz zwrocil im grzecznie uwage, co spotkalo sie z agresja slowna ze strony tych panow. Grzegorz poszedl po konduktora. Wywiazala sie dosc dluga, nieprzyjemna rozmowa po indonezyjsku. Na koniec konduktor przeprosil nas i zapytal, czy chcemy zmienic miejsca. Z checia przystalismy na te propozycje. Zaprowadzil nas na drugi koniec pociagu, do przedzialu gdzie bylo mniej ludzi. Dostalismy podwojne miejscowki! Przez przedzialy co chwile przechodzily tlumy sprzedawcow z kawa, jedzeniem, orzeszkami itd. Zdziwilo nas troche, ze juz o 20 prawie wszyscy pasazerowie spali. Podszedl do nas koles z obslugi zapytac, czy wszystko w porzadku. Przedstawil sie, pytal skad i dokad jedziemy, pokazujac na torbe z aparatem poprosil, by pokazac mu zdjecia z wulkanu :O Grzegorz przytomnie sklamal, ze nie mamy zadnych zdjec. Odchodzac powiedzial, ze jestesmy bezpieczni i spokojnie mozemy spac. Wydalo nam sie to cokolwiek dziwne. Kupilismy sobie po kawie. Pol godziny pozniej Grzes zaczal narzekac, ze straszliwie chce mu sie spac. Nasza uwage zwrocilo tez, ze co chwila ktos przechodzil przez wagon. Grzegorz zauwazyl, jak jeden z facetow przechodzac kolo nas schowal pod bluze tableta. Jeszcze chwila obserwacji i juz wiedzielismy, co sie dzieje. Dziwilo nas, ze wszyscy spia tak mocno. Nagle dotarlo do nas, ze ci wszyscy sprzedawcy moga sprzedawac srodki nasenne w jedzeniu i piciu. Grzegorzowi zamykaly sie oczy. Przenieslismy sie na korytarz, gdzie wialo od otwartych drzwi. To nas otrzezwilo. Byla 22 czy 23- do konca jeszcze wiele godzin. Zaczela sie burza. Zlodziei bylo z 15-20 osob. Widzielismy jak nachylaja sie nad ludzmi, jak dosiadaja sie do spiacych. Niepokoila nas ich pewnosc siebie. Zupelnie nie przejmowali sie nami, jakbysmy nie wiedzieli co robia. Czas dluzyl sie niemilosiernie. Wydawalo sie, ze i czesc obslugi jest w to zamieszana. Balismy sie. Nie wiedzielismy co zrobic. Moglismy wysiasc na najblizszej stacji, lecz gdy ja zobaczylismy zrezygnowalismy. Nie bylo tam zywego ducha. Moglismy jechac do konca nie spiac w ogole i pilnowac sie. Ostatecznie moglismy zamknac sie z bagazami w toalecie. Wybralismy opcje numer 2. Do samej Jakarty stalismy oboje w drzwiach na korytarzu, bezsilnie patrzac jak bandziory okradaja caly pociag. Widzielismy 3 gosci niosacych 5 plecakow. Ktos pociagnal za hamulec, pociag zwolnil. Widzielismy jak wyskakuja z pociagu z tymi plecakami. Jako jedyna para bialasow na pewno bylismy dla nich glownym celem. Zaczelismy sie zastanawiac, czy nie zechca zajac sie nami na dworcu w Jakarcie. Przepakowalismy aparat do duzego plecaka, zostawiajac pusta torbe. Przepakowalismy dokumenty i pieniadze, zostawiajac na wierzchu puste portfele. Nad ranem, gdy ludzie zaczeli sie budzic czesc sie zorientowala, ze zostala okradziona. Czesc pewnie zorientowala sie duzo pozniej. Strasznie przykre to bylo. Nasza bezsilnosc nas dobijala. Bezpiecznie wydostalismy sie ze stacji i odmawiajac mafii taksowkowej, autobusem udalismy sie do zony turystycznej
To byla kolejna baardzo dluga noc. Nie bylo ani zimno ani mokro, ale za to bylo strasznie.
Entuzjazm bije z twarzy :)
Przeblyski gor.
Tam jest! Tam! Widzialem dymiacy szczyt!
Dwa zdjecia zrobione w odstepie 1 minuty....
Zblizamy sie pod kopule szczytowa...
Plateau z widokiem na krater... Przez mgle nic nie widzielismy.
Przepraszam. A na wulkan to ktoredy?
Oto on! Merapi - dymiacy szczyt. Mgla miesza sie z dymem, ale widac bylo skad dym sie wydobywa...
Widok na krater.
Zielone zbocza na bazie popiolu wulkanicznego.