piątek, 3 lutego 2012

Java- wulkany i zlodzieje

Pora deszczowa w Indonezji ma to do siebie, ze jest straszliwie goraco- temperatury dochodza do 40 stopni i codziennie pada. Z Padang na Sumatrze polecielismy do Yogyakarty na Javie. Nasz wybor padl na to wlasnie miejsce, poniewaz w okolicy znajduje sie jeden z najgrozniejszych wulkanow swiata- Merapi. Ostatni raz wybuchl w grudniu 2010 zabijajac ok 60 osob, mimo ogloszonej ewakuacji. Wulkan jest aktywny od zawsze. Maly Ksiaze zawsze powtarzal, ze nalezy regularnie czyscic wulkany:) bo inaczej beda przysparzac problemow. Najwyrazniej Indonezyjczycy tego nie robia, dlatego postanowilismy przyjsc im z pomoca i przeczyscic wulkan:) Gora ma 2911 m.n.p.m. i w ciagu dnia jest spowita chmurami. Przewodnik Lonely Planet doradza zachowanie niezwyklej ostroznosci, dlatego zdecydowalismy sie na zorganizowane wejscie z przewodnikiem. Do wioski Selo- skad zaczyna sie marsz przyjechalismy noca. Plan byl taki, zeby osiagnac szczyt o wschodzie slonca, czyli ok 5.30. Domyslalismy sie, ze chodzilo o bardzo wysokie temperatury w ciagu dnia. Cala droge do Selo padal deszcz. Modlilismy sie, zeby przestal, bo slyszelismy, ze po deszczu nie jest tam bezpiecznie. O 23 dotarlismy do obskurnego hosteliku, skad o 1 w nocy mielismy wyruszyc w gore. Coz bylo robic? polozylismy sie spac na kanapach. Jakaz byla nasza radosc, gdy okazalo sie, ze przestalo padac. Jak to w gorach bywa, radosc ta nie trwala dlugo- moze z pol godziny.  Deszcz nasilal sie coraz bardziej, grzmialo, blyskalo sie, wial wiatr- zaczynalo robic sie zimno. Spotkalismy druga grupe a przewodnicy zaczeli narade, czy ze wzgledu na burze nie zawrocic. O 4 rano, po nienajprzyjemniejszym podchodzeniu w deszczu bardzo stroma sciezka pelna luznych kamieni, dotarlismy do miejsca, skad rzekomo mielismy ogladac wschod slonca. Rzekomo- bo mgly skutecznie ograniczaly widocznosc do ok5 metrow. Zostalo poltorej godziny. Nadal padalo a przewodnicy zaczeli ukladac sie do snu. Wszyscy bylismy przemoczeni, zrobilo sie przerazliwie zimno. Nie moglismy uwierzyc, ze w takich warunkach chca spac na ziemii. We dwoje przez caly ten czas probowalismy sie rozgrzac podskakujac i ruszajac non stop. Caly ten postoj zdawal sie nie miec najmniejszego sensu. Bylismy zli. Poltorej godziny pozniej nadal nic nie bylo widac. Przewodnicy przespali sie i chcieli schodzic. Grzegorz zauwazyl zarys sasiedniej gory i namowilismy naszego przewodnika, by jeszcze sprobowac pojsc wyzej. Z nadzieja na przejasnienie poszlismy. Po ok 40 minutach dotarlismy na gran, skad mialo byc widac kopule szczytowa wulkanu, ktora jest zamknieta dla turystow. Niestety nic nie bylo widac! Na grani, jak to na grani bylo przerazliwie zimno. Deszcz zacinal bezlitosnie. Wialo mocno. Mgly nie podnosily sie. Zaczelismy schodzic..i po 20 minutach nagle zdarzyl sie cud:) Mgly podniosly sie odslaniajac z jednej strony surowa scenerie okolic krateru a z drugiej cudownie zielone zbocza wulkanu. Postanowilismy raz jeszcze wdrapac sie na gran. Ten cud nie obejmowal deszczu i wiatru:) te nadal bezlitosnie  nami poniewieraly.  Z krateru wydobywal sie dym, wulkan budzi respekt. Wyglada naprawde groznie. O 9 rano calkowicie przemoczeni wrocilismy do naszego paskudnego hosteliku. To byla dluuga  noc..i mokra bardzo :)

Jogjakarta sama w sobie nie urzekla nas. Ot..kurort pelen turystow i ulicznych sklepikarzy. Jedzenie nadal stanowilo problem. Dla zobrazowania sytuacji- Karolek zamowil raz gotowane warzywa z kurczakiem. Mozecie wyobrazic sobie jej mine, gdy miedzy marchewkami a kapusta znalazla kawalki komor serca!! watrobe!! i inne elementy anatomii... Sprawe pozostawiamy bez komentarza. Niestety nie udal sie rowniez powrot do koronnego dania "ratunkowego", czyli gotowanej kukurydzy. Miejscowi zamiast kukurydzy cukrowej jedza..pastewna...

Postanowilismy pojechac pociagim do Jakarty. Chcielismy jeszcze zobaczyc wyspe z okien pociagu. Niestety okazalo sie, ze jest tylko nocny pociag, ktory wyrusza o 18.30 by po 10h, przed 4 rano, dotrzec na miejsce. Nie podejrzewajac niczego kupilismy bilety i wsiedlismy do pociagu. Bylo bardzo goraco- otworzylismy okno. Minelo moze z pol godziny, gdy tuz za nami dwoch panow zapalilo papierosa w wagonie dla niepalacych. Grzegorz zwrocil im grzecznie uwage, co spotkalo sie z agresja slowna ze strony tych panow. Grzegorz poszedl po konduktora. Wywiazala sie dosc dluga, nieprzyjemna rozmowa po indonezyjsku. Na koniec konduktor przeprosil nas i zapytal, czy chcemy zmienic miejsca. Z checia przystalismy na te propozycje. Zaprowadzil nas na drugi koniec pociagu, do przedzialu gdzie bylo mniej ludzi. Dostalismy podwojne miejscowki! Przez przedzialy co chwile przechodzily tlumy sprzedawcow z kawa, jedzeniem, orzeszkami itd. Zdziwilo nas troche, ze juz o 20 prawie wszyscy pasazerowie spali. Podszedl do nas koles z obslugi zapytac, czy wszystko w porzadku. Przedstawil sie, pytal skad i dokad jedziemy, pokazujac na torbe z aparatem poprosil, by pokazac mu zdjecia z wulkanu :O Grzegorz przytomnie sklamal, ze nie mamy zadnych zdjec. Odchodzac powiedzial, ze jestesmy bezpieczni i spokojnie mozemy spac. Wydalo nam sie to cokolwiek dziwne. Kupilismy sobie po kawie. Pol godziny pozniej Grzes zaczal narzekac, ze straszliwie chce mu sie spac. Nasza uwage zwrocilo tez, ze co chwila ktos przechodzil przez wagon. Grzegorz zauwazyl, jak jeden z facetow przechodzac kolo nas schowal pod bluze tableta. Jeszcze chwila obserwacji i juz wiedzielismy, co sie dzieje. Dziwilo nas, ze wszyscy spia tak mocno. Nagle dotarlo do nas, ze ci wszyscy  sprzedawcy moga sprzedawac srodki nasenne w jedzeniu i piciu. Grzegorzowi zamykaly sie oczy. Przenieslismy sie na korytarz, gdzie wialo od otwartych drzwi. To nas otrzezwilo. Byla 22 czy 23- do konca jeszcze wiele godzin. Zaczela sie burza. Zlodziei bylo z 15-20 osob. Widzielismy jak nachylaja sie nad ludzmi, jak dosiadaja sie do spiacych. Niepokoila nas ich pewnosc siebie. Zupelnie nie przejmowali sie nami, jakbysmy nie wiedzieli co robia. Czas dluzyl sie niemilosiernie. Wydawalo sie, ze i czesc obslugi jest w to zamieszana. Balismy sie.  Nie wiedzielismy co zrobic. Moglismy wysiasc na najblizszej stacji, lecz gdy ja zobaczylismy zrezygnowalismy. Nie bylo tam zywego ducha. Moglismy jechac do konca nie spiac w ogole i pilnowac sie. Ostatecznie moglismy zamknac sie z bagazami w toalecie. Wybralismy opcje numer 2. Do samej Jakarty stalismy oboje w drzwiach na korytarzu, bezsilnie patrzac jak bandziory okradaja caly pociag. Widzielismy  3 gosci niosacych 5 plecakow. Ktos pociagnal za hamulec, pociag zwolnil. Widzielismy jak wyskakuja z pociagu z tymi plecakami. Jako jedyna para bialasow na pewno bylismy dla nich glownym celem. Zaczelismy sie zastanawiac, czy nie zechca zajac sie nami na dworcu w Jakarcie. Przepakowalismy aparat do duzego plecaka, zostawiajac pusta torbe. Przepakowalismy dokumenty i pieniadze, zostawiajac na wierzchu puste portfele. Nad ranem, gdy ludzie zaczeli sie budzic czesc sie zorientowala, ze zostala okradziona. Czesc pewnie zorientowala sie duzo pozniej. Strasznie przykre to bylo. Nasza bezsilnosc nas dobijala. Bezpiecznie wydostalismy sie ze stacji i  odmawiajac mafii taksowkowej, autobusem udalismy sie do zony turystycznej

To byla kolejna baardzo dluga noc. Nie bylo ani zimno ani mokro, ale za to bylo strasznie.    
  
Entuzjazm bije z twarzy :)

 Niczym dzieci we mgle...
 Przeblyski gor.
 Tam jest! Tam! Widzialem dymiacy szczyt!
 Dwa zdjecia zrobione w odstepie 1 minuty....

 Morze chmur po horyzont.


  Zblizamy sie pod kopule szczytowa...
 Plateau z widokiem na krater... Przez mgle nic nie widzielismy.
 Przepraszam. A na wulkan to ktoredy?
   
 Oto on! Merapi - dymiacy szczyt. Mgla miesza sie z dymem, ale widac bylo skad dym sie wydobywa...
 Widok na krater.
 Zielone zbocza na bazie popiolu wulkanicznego.



niedziela, 29 stycznia 2012

Sumatra- to nie tak mialo byc..


  Mielismy byc teraz w Chinach, ale skoro Chinczycy nas nie chcieli - ostatecznie wyladowalismy w Indonezji. Mielismy dosc mgliste pojecie co nas czeka. Indonezja to kraj rajskich plaz, blekitnych lagun i palm kokosowych- tak nam sie wydawalo. Szybko sie okazalo, ze..owszem tak jest, ale..na Bali a nie na Sumatrze.

Zacznijmy od poczatku- w wielki dzien Chinskiego Nowego Roku az do samego wieczora nie wiedzielismy, czy uda nam sie zlapac prom na wyspe Batam w Indonezji. Ok godziny 20.00 zabralismy plecaki z hotelu i bez przekonania,ze jeszcze uda nam sie kupic bilety, udalismy sie w kierunku portu. Jakiez bylo nasze zdziwienie, kiedy okazalo sie,ze ostatni prom odplywa za pol godziny o 21.30 i jeszcze sa bilety. Bez namyslu poplynelismy do Batam. Ok 23.30 znalezlismy sie w centrum wyspy. Byly piekne sztuczne ognie, delikatnie zaczynalo padac. Wokol bylo mnostwo hoteli, zaczelismy pytac o pokoj. W pierwszym hotelu nie bylo miejsc, w drugim i trzecim tez full. Minelo kolejne 40 min, deszcz sie nasilal coraz bardziej a w piatym i osmym hotelu tez wszystko zajete. Okolo godziny 1, po odwiedzeniu ok 15hoteli, calkiem przemoczeni i zrezygnowani weszlismy do Burger Kinga. Tym razem klima byla przeklenstwem. Jedyny pozytyw byl taki, ze Burger King mial byc otwarty cala dobe :) Tam wlasnie spedzilismy nasz chinski Nowy Rok :)

Kiedy zaczelo switac, udalismy sie do portu szukac promu na Sumatre. Oczywiscie po drodze mielismy przygody, poniewaz poczatkowo trafilismy nie do tego portu,co potrzeba. Kiedy znalezlismy sie we wlasciwym miejscu okazalo sie,ze jednak troche szczescia mamy, poniewaz, jedyny tego dnia prom na Sumatre, odplywal o 7.40, czyli za 10minut! Do tego wszystkiego nie mielismy juz indonezyjskich rupii, tak wiec Grzegorz bohatersko pobiegl z ciezkim plecakiem szukac bankomatu, ja zostalam, by upolowac cos do jedzenia (wbrew pozorom to wcale nie bylo proste).

Po 8h dotarlismy do Dumai na Sumatrze. Wysiadajac zaczelismy przecierac oczy ze zdumienia- gdzie te cudne plaze? gdzie blekitna woda? Dumai to okropne miasteczko portowe-naprawde bardzo brzydkie. Nie ma tam absolutnie nic. Wysiadajac z promu poznalismy Raya-58 letniego amerykanskiego Kanadyjczyka. Wspolnie zdecydowalismy, zeby pojechac do Bukittingi. Niestety to kolejne 10h w autobusie a na to nikt z nas juz nie mial sily. Wspolnie podjelismy decyzje, by przenocowac w Dumaiu- spuscmy zaslone milczenia na pokoj w ktorym spalismy i na jedzenie, ktore nam zaserwowano...

Podroz autobusem byla bardzo pouczajaca. Ray, ktory byl juz 5 razy w Indonezji, opowiadal nam o lesie tropikalnym, ktory wycieto, zeby zasadzic palmy olejowe, bananowce i ananasy. Rzeczywiscie widoki za oknem poczatkowo bardzo przypominaly Kambodze, dopiero po ok 6h jazdy, krajobraz zaczal sie zmieniac. Przejechalismy rownik!! :D i zaczelo nam sie podobac :)

Bukittingi to spokojne, muzulmanskie miasteczko u stop wulkanu Merapi. Jak sie okazuje w Indonezji sa az 4 wulkany o tej nazwie. Najslynniejszy i jednoczesnie najgrozniejszy to ten na Javie. Maly Ksiaze powtarzal, ze trzeba regularnie czyscic wulkany, bo inaczej moze byc z nimi problem. Najwidoczniej Indonezyjczycy tego nie robia, bo obydwa wulkany Merapi i ten na Sumatrze i ten na Javie, sa bardzo aktywne i przysparzaja wielu problemow. Chcielismy wybrac sie na ten wulkan, ale codziennie bylo widac chmure pylu wydobywajaca sie z krateru i lokalsi nam odradzili. A propos lokalsow- chyba jeszcze nie spotkalismy tak otwartych ludzi, jak wlasnie tam. Kazdy pozdrawial, chcial porozmawiac po angielsku, mimo ze znal tylko 3 slowa. Dzieciaki przeprowadzaly wywiady z zeszytem w reku, gdzie mialy zapisane po angielsku pytania, na koniec byly zdjecia i autografy :) Grzesia troche ta popularnosc zmeczyla :) bo jak to Muzulmanie- zagadywali tylko jego.

Po licznych perypetiach, ktorych nie ma tu co opisywac, pojechalismy na wycieczke za miasto. Wybralismy sie na plantacje kawy i do doliny Harau. Nasz kierowca mimo, ze poczatkowo twierdzil, ze wie gdzie chcemy dojechac, zupelnie nie mial pojecia, gdzie jest ta plantacja. W koncu udalo sie ja znalezc! Obok krzewow kawowych, rosly rowniez kakaowce z cudnymi czekoladowymi owocami :D Zupelnie przypadkiem trailismy do malenkiej fabryki kawy. Czulismy sie jak odkrywcy, bo chyba niewielu turystow tam zaglada. Pachnialo swiezo zmielona kawa. Wszystko bylo pokryte kilkucentymetrowa warstwa kawy:) Na podlodze siedzialy panie i przesiewaly kawe przez sitka. Klimat niesamowity! a kawa przepyszna:)

Nastepnie udalismy sie do doliny Harau, gdzie mialy byc piekne wodospady, ale..ich nie bylo :) dawno nie padalo i wyschly... Dolina byla jak z bajki, zielona od pol ryzowych. poprzecinana wielkimi scianami, chcialoby sie napisac klifow,ale to nie byly przeciez klify :) Jest to fajne miejsce wspinaczkowe, ale jeszcze nie odkryte. Widzielismy nawet kilka obitych drog. Potencjal tego miejsca jest znacznie wiekszy, choc to raczej trudne jesli nie bardzo trudne wspinanie.

Kolejny dzien spedzilismy na wybrzezu w Padang- szkoda, ze tylko jeden. Bukittingi lezy ok 1000 m.n.p.m. wiec dopiero, kiedy zjechalismy w dol na wybrzeze, rownikowy upal uderzyl w nas z cala sila. Na szczescie troszke wialo od oceanu, ale marna to byla pociecha, bo przypominalo to raczej gorace podmuchy rodem z pustyni. Chcielismy sie wykapac. Okazalo sie, ze na ani plazy ani w miasteczku nie ma zadnych turystow. Plaze zdominowali miejscowi Muzulmanie, ktorzy sie kapia w ubraniach. Nie lada odwagi wymagalo od Karola rozebranie sie do bikini- cala plaza patrzyla :) ze zgorszeniem (damska czesc) i z zachwytem (meska czesc). Faceci robili zdjecia a Karol sie wstydzil...jak najszybciej chcial sie znowu ubrac. Sama woda byla jak zupa:) taka ciepla a fale byly ogrooomne. Grzegorz byl zachwycony, Karol sie bal. Bylo sporo surferow, szkoda,ze nie starczylo czasu, by sprobowac swoch sil na desce. Niestety nastepnego dnia mielismy juz wykupiony lot na Jave.

Wzdluz plazy bylo mnostwo stoisk ze swiezymi rybami- widzielismy merlina, ktory wazyl ok 30kg!!! trzeba przyznac, ze troche inaczej spojrzelismy na Starego Czlowieka i jego walke :) Na kolacje byly swieze ryby z grilla. Jedna byla w kropki a druga zloto-srebrna, obydwie przepyszne :) Tym smacznym akcentem dziekujemy za uwage :)

Lotnisko w Padang na Sumatrze. Prosze zwrocic uwage na charakterystyczne dla regionu dachy :)

 Morza szum... a wlasciwie oceanu.
 Jupi!
 Ale fale!




 Indonezyjska architektura.

 W niebie?
 Nocleg w McDonalds na wyspie Batam :P
 Limonki.
 Mali muzulmanie.

 Okolice Bukittingi.

 Tarasy ryzowe.
 Patent na napoje :) Serwowane sa w torebkach foliowych (jak w wielu innych krajach azjatyckich).

 Pola ryzowe.


 Piekne nie odkryte sciany wspinaczkowe w dolinie Harau :)




 Krzewy kawowe.

 Powrot nad morze :)



 Warunki sanitarne....nie sa jak w raju...
 Drzemka w pracy :)
 Jumbo fasolka :)

 To gdzie my w zasadzie jestesmy?
 Drzewa kakaowe, albo czekoladowe - jak kto woli :)
 Czekoladowy potwor :)
Fabryka kawy.
 Powinna byc modelka, a nie przesiewac kawe.....
 Mielenie.
 Produkt koncowy.
 Wiecej mielenia...
 ....i wiecej przesiewania :)
 ...i jeszcze wiecej kawy :D
  Dobry humor w pracy to podstawa!!!
 Polow resztki kijanek i rybek w bagnistym bajorze.

 Merlin 30kg wagi. Juz pocwiartowany.
 Ryba predator.
  Do wyboru, do koloru.




 Po plazy walaja sie kokosy :)

 Ale!


 Niestety Azjaci czesto nie potrafia korzystac z zachodniej toalety...